Pomoc w ogrodzie

– Tygrysku, a może pomógłbyś mi jutro w ogrodzie? – zapytała pewnego wiosennego dnia mamusia. – Muszę wysiać warzywka. Marchewka, rzodkiewka, szpinak, ogórek  – same smakowitości. To jak, mogę na ciebie liczyć?

– Ale praca w ogródku jest potwornie nudna! – skrzywił się maluch. – Po co siać i męczyć się w ogrodzie, skoro wszystko można kupić?

– Mój kochany, dla samej przyjemności tworzenia czegoś nowego – odpowiedziała mama. – Poza tym warzywa wyhodowane własnoręcznie smakują lepiej, ponieważ powstają z trudu naszej pracy. No, a przede wszystkim są bardzo, bardzo zdrowe.

– No dooobrze – zgodził się wielkodusznie maluch, nie chcąc robić przykrości mamie. – Ale ja nie będę ich jadł. Nie lubię warzyw! – oświadczył stanowczo.

Nazajutz rano oboje ruszyli do ogrodu. Tygrysek dość niechętnie zabierał się do działania, bo już sama kolejność czynności, które należało wykonać, wydała mu się żmudna i nieciekawa. Najpierw szpadlem wspólnie na zmianę przekopali kawałek ziemi, który miał służyć jako miejsce wysiania warzyw. Następnie trzeba było całość wyrównać grabiami. To wszystko trwało dość długo i maluch zaczął się niecierpliwić, pamiętając, że po południu umówił się na wspólne odbijanie piłki z przyjacielem Jankiem. A jeszcze mamusia poprosiła, by w przekopanej ziemi zrobić specjalne rowki, w które należało wrzucać nasionka. Teraz tylko trzeba było rowki zasypać, nalać wody do konewki i obficie podlać grządki. Ufff….

Tygrysek poczuł się bardzo zmęczony. Praca zajęła mu mnóstwo czasu, choć jednocześnie  sprawiła sporo satysfakcji. Ziemia, wzruszona szpadlem i podlana wodą z konewki, pięknie pachniała, a niewielkie poletko wyrównane pieczołowicie grabiami, dobitnie pokazywało ogrom wysiłku, jaki włożył mały ogrodnik.

– Tygrysku, dziękuję, byłeś bardzo dzielny – pochwaliła syna mama. – Jak sam widzisz, uprawa roślin nie jest łatwa, ale za to ciekawa i pożyteczna. No i efekt, jaki wyrośnie z twojej  pracy, będzie na pewno wspaniały.

– E, tam – żachnął się maluch. – Warzywa są kompletnie nie dla mnie!

I pobiegł na spotkanie z przyjacielem, który już czekał na boisku podbijając z niecierpliwością piłkę. Rozpoczęli mecz, szybko jednak okazało się, że poranne zajęcia w ogrodzie mocno odbiły się na kondycji Tygryska. Zwyczajnie nie chciało mu się biegać, obolałe ręce i nogi odmawiały posłuszeństwa. Poza tym poczuł ogromny głód.

– Janku, chodźmy do sklepiku. Kupimy małe co nieco – zaproponował.

W osiedlowym sklepie na półkach spoczywał ogromny wybór pałeczek i chrupek kukurydzianych, które obaj chłopcy uwielbiali. Rozgorzał spór o to, co wybrać, aż w końcu uzgodnili, że wezmą po dużej paczce chrupek z nadzieniem truskawkowym. Teraz usiedli w cieniu pod drzewem i rozkoszowali się smakiem.

Tygrysek przyjrzał się kolorowemu opakowaniu. Wśród licznych wydrukowanych na nim informacji, szczególnie zaciekawiła go jedna: ”barwione tylko owocami i warzywami” – przeczytał.

– Jak to warzywami??? – wykrzyknął, aż z drzewa zerwały się spłoszone ptaki. Wiadomość, że ulubione smakołyki  mają coś wspólnego z warzywami, była porażająca. Przecież Tygrysek nie lubił warzyw! Co innego truskawki, jabłka czy maliny, których smak odnajdywał w swoich przekąskach. Ale to były przecież owoce.

Mocno zakłopotany wrócił do domu i opowiedział o wszystkim mamusi.

– Synku, a pamiętasz, gdy mówiłam, że warzywka są bardzo zdrowe? Musisz wiedzieć, że dostarczają nam mnóstwa potrzebnych witamin i minerałów, które są niezbędne dla właściwego funkcjonowania organizmu człowieka. Dzięki temu jesteśmy lepiej chronieni przed rozmaitymi chorobami. Więc należy je, podobnie jak owoce, spożywać nawet pięć razy dziennie – tłumaczyła mama.

– ,,Skoro tak, to będę musiał polubić warzywa. Przecież to nie przypadek, że są również w moich chrupkach i pałeczkach. Coś w tym jest” – pomyślał maluch. – Masz rację mamusiu – oświadczył stanowczo, teraz już na głos. – Od dzisiaj jem również marchewkę i cebulę. No i postaram się nie grymasić przy szpinaku. Chcę być zdrowy! To kiedy znowu będzie coś do zrobienia w ogrodzie? – mrugnął okiem.